ROZSZYFROWUJĄC UMYSŁ – POZBYWANIE SIĘ OGRANICZEŃ

Chyba każda znana mi osoba duchowo czy psychologicznie pomagająca innym ludziom szuka jakieś ostatecznej metody, która pozwoli na doszczętne pozbycie się jakiegoś konkretnego ograniczenia. Ja sama mam w środku przekonanie, że musi być jakaś metoda, że jest jakiś sposób, który skutecznie usunie z nas ograniczenie. Domyślam się, że tych sposobów jest wiele – zapewne tyle ile książek na ten temat, tyle ilu mistrzów duchowych. Bardzo też możliwe, że jedna metoda działa tylko na jedną osobę – na twórcę tej metody. Twórca tej metody stara się przekazać ją innym jako największy skarb – ale najczęściej okazuję się, że metoda na innych nie działa, i inni pozostają tylko z nadzieją, że pozbycie się ograniczenie jest możliwe.

Pamiętam jak sama chwytałam nową książkę, nowy przekaz, jakieś „niezawodne” ćwiczenie czy technikę, zasiadałam i punkt po punkcie robiłam wszystko, co autor zalecał. Po skończonym ćwiczeniu czułam ulgę i radość, że TAK, że w końcu udało mi się pozbyć tego ograniczenia. Po czym nie musiało minąć dużo czasu abym się przekonała, że wszystko wróciło do normy. Wszystko jest po staremu, wszystko jest tak jak nie chcę żeby było. Gdy tylko dowiadywałam się o nowej metodzie oczyszczania natychmiast przekazywałam ją dalej innym, aby też mogli skorzystać. Ci inni uzyskiwali podobne rezultaty do moich, czyli na początku była nadzieja, potem zastosowanie się do techniki, potem autentyczne poczucie, że wszystko się zmienia a na koniec uzmysłowienie sobie, że nic, ale to nic się nie zmieniło i życie nadzieją, że w końcu pojawi się ktoś lub coś, co pozwoli nam ostatecznie rozprawić się z ograniczeniem. Ile ja czasu poświęcałam na afirmowanie siebie, analizowanie siebie, medytacje, oczyszczania, wybaczania, listy, dekrety, kursy, rozmowy terapeutyczne – i? I właściwie wciąż jestem w punkcie wyjścia. Z tego, co obserwuję dookoła to większość znajomych też w tym punkcie jest, a co gorsze spora część z nich nawet bardziej się w tym ograniczeniu umocniła.

Zaprzestałam już jakichkolwiek technik uzdrawiających, oczyszczających – bo one nie działają. Jedyne co się we mnie zmienia to poziom nadziei. W ogromnej nadziei przechodzi w poczucie beznadziei po to, by zamienić się w oczekiwanie na kolejną uzdrawiającą technikę. Od dłuższego czasu jedyną rzeczą, która na mnie działa – jako metoda pozbywania się ograniczeń – jest bycie świadomą i uważną w obserwowaniu swoich myśli. Tak naprawdę my już mamy w sobie wszystko, wszystkie informacje i sposoby na to, by oczyścić siebie, czyli powrócić do siebie prawdziwych. Niestety najczęściej wydaje nam się, że czegoś jeszcze potrzebujemy, że nie mamy wystarczająco informacji i siły, dlatego udajemy się po pomoc do innych, czytamy przemyślenia innych, stosujemy metody innych. 

A teraz całkowicie zaprzeczając sobie podam swoją metodę J

Co to jest ograniczenie? Ograniczenie to jest jakaś nieprawdziwa myśl na nasz temat. Ograniczenie to kłamstwo, w które wierzymy. Jeśli więc zaczynam oczyszczać to kłamstwo, to tylko daje mu siłę, bo w jakimś stopniu uznaję je za prawdę. Uznaję, się za brudną i potrzebującą oczyszczania. Zaprzestałam jakiejkolwiek pracy z ograniczeniem. Bo samo pracowanie z ograniczeniem jest dawaniem mu energii, bo potwierdza, że ograniczenie istnieje. Skoro ograniczenie jest kłamstwem na mój temat, w które wierzę – czyli wierzę, że jestem kimś kim naprawdę nie jestem. Wierzę, że jestem wszystkimi kłamstwami na swój temat i staram się sobie udowodnić, że te kłamstwa są prawdą. Na czym polega nasz rozwój? Na zrozumieniu niezrozumianego.

Możliwe, że wystarczy po prostu przyjrzeć się swoim myślom. Wszystko się dzieje w odpowiednim czasie. Najczęściej dzięki temu, co nas spotyka za sprawą zewnętrznego świata formułujemy jakąś myśl na nasz temat. Na przykład, gdy mijam piękną, zadbaną kobietę to myślę o sobie: O matko! Jaka ja jestem zaniedbana. I to jest ta myśl. Możliwe, że jest to myśl, która opisuje rzeczywistość, bo w którymś momencie mojego życia przestałam dbać o siebie. Ale jest to tylko myśl. Myśl, którą kiedyś przyszła mi do głowy, którą zaadoptowałam, którą poczułam kiedyś w sobie – możliwe, że kilka lat temu, gdy porównywałam się z koleżanką i chciałam być taka jak ona. Zaadoptowałam tą myśl, to kłamstwo tym, że mu przytaknęłam. Powiedziałam sobie kiedyś, że jestem zaniedbana. I ta myśl stała się moją rzeczywistością. To kłamstwo stało się częścią mnie. I jakkolwiek moje fizyczne zaniedbanie zdaje się je potwierdzać, to wciąż jest to tylko kłamstwo. Kim więc nie jestem? Nie jestem kobietą zaniedbaną. I w ten sposób pozbywam się kolejnego kłamstwa, kolejnej warstwy, która oddziela mnie ode mnie. Gdy zdam sobie sprawę, że NIE JESTEM kobietą zaniedbaną, że kłamstwem jest to, że jestem zaniedbana to zmieniam kurs statku, którym jestem. Ten statek płynął zgodnie z prądem pt. „Jestem zaniedbana” do portu „Faktyczne zaniedbanie”. Gdy zdejmę go z kursu statek zacznie płynąć do innego portu. Nie muszę go nakierowywać na inny port. Możliwe, że tym portem będzie „głupota”, ale w pewnym momencie fizyczne zdarzenia spowodują, że łatwiej będzie mi usłyszeć kolejną negatywną myśl na swój temat na przykład o głupocie i znowu rozumiejąc, że nie jestem osobą głupią nakieruje statek na inny kurs.

Gdy usłyszę w końcu w sobie tą negatywną myśl, nie staram się jej zastąpić jakąś afirmacją czy pozytywnym przeciwieństwem tej myśli. Mam wrażenie, ze jestem ubrana w ograniczenia i kiedy w końcu zdejmę z siebie te ograniczenia, to stanę przed sobą taką, jaką jestem i nie będę musiała się w nic ubierać. Nie będę musiała wmawiać sobie, że jestem zadbana, albo mądra. Po prostu będę prawdziwa.

Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie starała się przyśpieszać tego procesu rozbierania się z ograniczeń. Czasem więc wypisuję sobie negatywne myśli, które przychodzą mi do głowy. Czasem jest to cała strona ograniczeń. Mam wtedy nadzieję, że jeśli każde ograniczenie czy negatywną myśl o sobie nazwę kłamstwem, to sprawię tym, że szybciej rozbiorę się z ograniczeń. Niestety to tak nie działa. Wyobraź sobie, że masz na sobie 30 bluzek z długim rękawem i starasz się zdjąć bluzkę nr 10. Męczysz się przez 30 min, gimnastykujesz się, i gdy już prawie ci się udało dostrzegasz, że bluzka nr 10 jest nierozerwalnie połączona z bluzką nr 15.

Ostatnio poczułam, że marnuje swoje życie. Poczułam jak szybko płynie czas. Poczułam, że ten czas marnuję. Kim więc nie jestem? Nie jestem osobą marnującą swoje życie. Jak więc ukierunkowałam wszystkie swoje działania? Nastawiłam się na marnowanie czasu, marnowanie życia tak, aby to kłamstwo stało się moją rzeczywistością. W ciągu ostatnich dziesięciu lat myślałam o tym niejednokrotnie i za każdym razem nazywałam to kłamstwem. Jednak w moim życiu nie wiele się zmieniało. Tym razem jednak wiele rzeczy ze świata zewnętrznego zadziałało, aby mi to udowodnić lub uzmysłowić. Mam wrażenie, że moje wibracje podniosły się na tyle, że byłam gotowa by wydalić z siebie to nisko wibrujące graniczenie. I tym razem moje życie zaczęło się zmieniać. Poczułam siłę i zapał by coś z tym życiem zrobić, przyszły to mnie pomysły jak to życie wykorzystać i już podjęłam wiele decyzji zmieniających życie. Teraz mogę powiedzieć wiele o sobie – ale nie to, że marnuje życie.

Pokazało mi to jednak, że wszystko ma swoją kolej, że wszystko dzieje się w odpowiedniej i nieprzypadkowej kolejności. Każde ograniczenie wymaga pewnej wewnętrznej wibracji czy siły by mogło zostać permanentnie oczyszczone czy wydalone. Wyraźnie widzę jak bardzo naturalny jest ten proces. I właściwie jest, to całkiem proste, jeśli tylko zaufamy sobie, procesowi, uzbroimy się w cierpliwość i nie damy się emocjom. A właśnie... emocje.

Emocje są wskaźnikiem tego, ze wydarzenia świata zewnętrznego są odbiciem naszych wewnętrznych ograniczeń. Na przykład w czyimś spojrzeniu „wyczytaliśmy”, że ta osoba myśli o nas, że jesteśmy nieudacznikiem. Ubodło nas to, odczuwamy emocje – i właściwie na tym rola emocji powinna się zakończyć. A do pracy powinna wziąć się świadomość i zanotować, że poczuliśmy się nieudacznikiem i zapytać siebie czy aby na pewno jest to prawda o nas i kim w takim razie nie jesteśmy. Niestety rzadko rola emocji się tu kończy. W tym momencie zaczynamy się zanurzać w te emocje. Cali wchodzimy w te emocje np. w złość na tego kogoś, że śmiał tak o nas pomyśleć, a także w smutek powodowany tym, że faktycznie czujemy się nieudacznikiem. I zanurzamy się w to coraz bardziej. Czujemy się coraz gorzej. We własnej wyobraźni jesteśmy już największym nieudacznikiem świata, degradujemy się do roli osoby, która marnuje powietrze i przestrzeń dla innych, bo taki nieudacznik lepiej by zrobił, gdyby zniknął z powierzchni ziemi. I coraz bardziej i bardziej odbieramy sobie energie i siłę. I depresja gotowa. Za nasze złe samopoczucie obwiniamy tego okrutnego przechodnia, który się na nas krzywo spojrzał. Jesteśmy wypompowani z energii i sił. A nasza dusza już szykuje dla nas innego nieznajomego z „wrednym” spojrzeniem mając nadzieję, że tym razem prawidłowo się nim zajmiemy.