Znajomy zadał mi ostatnio pytanie, z którym już wielokrotnie się zetknęłam: „Dlaczego, gdy zacząłem się wgłębiać w duchowe tematy, straciłem wszystkie pieniądze i rozpadł się mój związek?” Do tej pory wydawało mi się, że ma to związek z podziałem na to, co duchowe i na to, co materialne. Gdy żyjemy w świecie materialnym, prowadzimy firmę, zarabiamy pieniądze, kochamy, jesteśmy w związkach, to rzadko myślimy o Bogu, naturze stworzenia. I gdy wchodzimy na duchową ścieżkę, to zaczyna dominować w nas jakże fałszywe przekonanie, że skoro Bóg to nie pieniądze, skoro duchowość to bieda. To przekonanie wzięło się chyba od duchownych, którzy ślubowali skromność i poświęcenie duchowi, a nie materii. Przez wiele lat tym właśnie tłumaczyłam sobie i innym powody, dla których mimo znajomości wszelkich technik wizualizacyjnych, technik manifestacyjnych i wszelkich innych, ja i moi uduchowieni przyjaciele nadal klepiemy biedę, nasze związki nadal się rozpadają i każdy kolejny związek zdaje się przynosić więcej cierpienia niż miłości.
Całkiem niedawno uzmysłowiłam sobie ważną rzecz – moje życie zaczęło przypominać i odzwierciedlać życie moich nauczycieli duchowych czy terapeutów. Do mojej pierwszej nauczycielki trafiłam z depresją. Wyszłam od niej bez depresji, ale za to z ograniczeniami finansowymi i partnerskimi, które były nieznaną mi do tej pory „odnogą” moich własnych ograniczeń. Ta nauczycielka miała wielu klientów, część z nich poznałam na grupowych sesjach, z niektórymi z nich zaprzyjaźniliśmy się. Do tej nauczycielki trafiali ludzie z różnymi problemami, a po skończonej terapii zostawali zbiorowo z tym samym problemem. Potracili prace, rozpadły się ich związki, kłopoty finansowe pozostały do dziś i w międzyczasie przewinęło się przez ich życie wiele burzliwych, pełnych karmicznego oczyszczania związków. Ta nauczycielka, aczkolwiek miała wielu klientów i regularne dochody, zawsze wpadała w tarapaty finansowe, żyła od pierwszego do pierwszego i zawsze narzekała na zbyt małe dochody. Często też jako przykład podawała związek ze swoim mężem, o którym to związku mówiła jako o związku karmicznym. Po terapii u niej moje życie i życie innych jej klientów zaczęło wyglądać podobnie.
Kiedyś wydawało mi się, że jeśli ma się problemy finansowe i szuka się pomocy u terapeuty, to trzeba sprawdzić, czy ten terapeuta przypadkiem sam nie ma problemów finansowych. Bo jak osoba z ograniczeniami w danym temacie może pomóc drugiej osobie z tymi samymi ograniczeniami? Teraz bardziej skłaniam się ku opinii, że ograniczenia są jak grypa – można się nimi zarazić. Nieprofesjonalny terapeuta czy nauczyciel pomagając nam w jednym temacie, zaszczepia nas ograniczeniami dotyczącymi innego tematu. Ale czy istnieje ktoś pozbawiony ograniczeń? Wątpliwe. Jak więc się uchronić przed nieodpowiednim terapeutą? Po pierwsze, „natura” sama dokonuje pierwszej selekcji. Do „złego” terapeuty nie przychodzą klienci, kierowani intuicją. Jeśli więc szuka się terapeuty, to dobrze jest się rozeznać, czy ten terapeuta, którego mamy na myśli, ma wielu klientów, a także jak wygląda jego życie. Czy jest w szczęśliwym związku? Czy powodzi mu się finansowo? Czy są jakieś dowody na to, że żyje pełnią życia realizując się w wielu dziedzinach? Niestety, najczęściej są to informacje dla nas niedostępne. Pozostaje więc sprawdzenie certyfikatów i uprawnień.
Jestem dyplomowanym psychologiem, ale zawsze polecałam znajomym terapeutów czy nauczycieli duchowych, którzy nie mieli psychologicznego wykształcenia. Teraz całkowicie zmieniłam podejście. By być dobrym terapeutą, nie wystarczy uczestnictwo w kilku kursach, na których pomagają nam, na których uczymy się o sobie i sobie pomagamy. By być dobrym terapeutą, potrzeba wielu, wielu kursów, na których uczą nas, jak pomagać innym. I jeśli uczęszcza się na taki kurs, to na zakończenie dostaje się certyfikat. Warto też taki certyfikat przeczytać, aby upewnić się, czy ta osoba tylko ukończyła terapię własną wg jakiejś metody, czy ukończyła kurs tego jak być terapeutą stosującym tę konkretną metodę.
Opiszę to, co często widzę w moim otoczeniu, na swoim własnym przykładzie. Po pół roku terapii u mojej pierwszej nauczycielki byłam gotowa zostać terapeutą i nawet otworzyłam mój pierwszy gabinet. Czułam się gotowa, by pomagać innym, wiedziałam, jak to robić – bogu należy dziękować, że nie miałam żadnych klientów, bo bardzo bym ich skrzywdziła. Potem przeczytałam kolejnych kilka książek i znowu poczułam się gotowa - i znowu nie miałam klientów. Następnie miałam wiele własnej terapii – głownie u oczytanych koleżanek, bez psychologicznego czy jakiegokolwiek profesjonalnego przygotowania do bycia terapeutą. Owszem, dostałam pomoc lub namiastkę pomocy, ale do tej pory oczyszczam się z ograniczeń, które „przy okazji” otrzymałam. Po tej terapii znowu byłam gotowa być nauczycielem i znowu nie miałam klientów. I tak w koło Macieju. Wielu moich znajomych jest odbiciem lustrzanym tego, co właśnie opisałam.
Dlaczego takie kusząc jest dla nas być nauczycielem? Czy naprawdę mamy do zaoferowania coś innym jako nauczyciele? Czy chcemy się po prostu podzielić wyczytaną gdzieś wiedzą albo zrozumieniem jakiegoś tematu? Czy naszym zrozumieniem tematu jesteśmy w stanie pomóc jakoś innym? Oferując im nasze zrozumienie problemu, dajemy im nie więcej i nie mniej niż zrozumienie. Może dojdzie do tego, że wszyscy będą rozumieć. Ale czy nasze zrozumienie naszych własnych problemów sprawiło, że one od nas odeszły? Wątpliwe. Więc jakie zrozumienie oferujemy? Prawdziwe zrozumienie powoduje, że problem odchodzi. Czy więc nasze zrozumienie jest PRAWDZIWE, czy jest to zrozumienie umysłowe? Coraz bardziej skłaniam się ku do przekonaniu, że tych wszystkich nauczycieli duchowych dałoby się porównać do nieudolnego programisty, który stara się tworzyć w zawirusowanym komputerze. Który zamiast pozbyć się wirusa albo kupić sobie nowy komputer, afirmuje siebie, że: „Nie ma wirusa! Wirus nie istnieje! Jestem ponad wirusem! Wirus to przeszłość, teraz jestem gotowy, by iść w świat i uczyć o tym, jak się pozbyć wirusa!” I może programista uwierzył w to całym sercem – ale czy pozbył się wirusa? Czy wie, jak się go pozbyć? Czego nauczy tego innych? Dlaczego ten programista ma w ogóle potrzebę, by iść w świat i pomagać innym?
Nauczycielu! Dlaczego masz potrzebę nauczać?
Pomagaczu! Dlaczego masz potrzebę pomagać?
Poruszył Cię ten artykuł? Zabolał? Zaniepokoił? Uraził? Znaczy, że pisałam właśnie dla Ciebie.
Monika
San Diego, California
(monika.jot@gmail.com)